Hubert Gruszczyński "Racja stanu", czyli coś fantastycznego

Hubert "Hunter" Gruszczyński "RACJA STANU"
Jeśli przyjaźnisz się z człowiekiem przez połowę życia, wydaje się, że niewiele może cię w nim zaskoczyć.
Od lat podzielacie zafascynowanie literaturą fantastyczną, choć tobie bliżej do science fiction, a jemu do fantasy. Interesowaliście się tą samą dziewczyną… i obu wam nie wyszło. Beztrosko spędzaliście wakacje z przyjaciółmi nad otoczonym lasem jeziorem i do tej pory samo wspomnienie pewnego horroru skuteczniej powstrzymuje was przed wejściem w mroczną gęstwinę, niż obecności dzikiej zwierzyny.
Dziesiątki wspólnych imprez, setki dyskusji o popkulturze i życiu, tysiące wspomnień…
Myślisz, że poznałeś człowieka i wiesz o nim wszystko. Do czasu, gdy Człowiek przynosi ci do domu pierwszy wydany egzemplarz swojej powieści. Otwierasz książkę, zaczynasz czytać i jedynym słowem cisnącymi ci się na usta, jest pełne zaskoczenia: „skubany!”

Przedstawiam Wam Huberta „Huntera” Gruszczyńskiego i jego debiutancką powieść Racja stanu.

Krótko o książce (bez spojlerów, bo nie lubię ich tak samo, jak Wy):
Racja Stanu jest pierwszą częścią planowanej (obecnie w trakcie pisania) trylogii Wielki układ. Rzecz jest o dwojgu młodych ludzi, których okoliczności zmuszają do szybszego sięgnięcia po dorosłość. Okrutna wojna to rozdziela, to łączy parę bohaterów, zmuszając ich do stawiania czoła niecodziennym i trudnym wyzwaniom, aż do momentu, gdy wspólnie będą musieli się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem i przyszłością świata, w którym żyją.

Kiedy przyglądałem się okładce Racji stanu, sądziłem, że będzie to powieść fantasy, jakich wszędzie pełno. I jakich nie lubię. Jest jedna rzecz, która w moich oczach przekreśla książkę pretendującą do miana dobrego fantasy. Magia. A właściwie nieumiejętnie i nachalnie wykorzystana magia. Mierny pisarz używa jej, by ukryć niedostatki fabularne i by wybrnąć ze ślepego zaułka, do którego w toku akcji doprowadził swoich bohaterów. Za pomocą wszechobecnych czarów można wytłumaczyć największą fabularną bzdurę.
Dobry pisarz użyje magii w inny sposób. Będzie ona ciekawie wplecionym w intrygę elementem świata, czymś, co zainteresuje czytelnika nie samą swoją obecnością, lecz oryginalnym jej użyciem.
W Racji stanu Hunter stworzył od podstaw system czarów, które nie opierają się na pospolitym rzucaniu zaklęć, ale na ich pisaniu. Czar powoływany jest do życia za pomocą niezwykłego minerału zwanego etherytem, używanego niczym atrament. Ciekawym elementem magicznym w powieści jest też możliwość transferu i przechowywania duszy umierającego człowieka, dzięki czemu umysł zmarłego może służyć kolejnym pokoleniom swoją mądrością i doświadczeniem. Przedstawia się to nader interesująco i na szczęście jest tylko jednym z elementów świata. A ten jest całkiem bogaty i ciekawy.

Zwracają uwagę przede wszystkim w szczegółach dopracowane realia geograficzne i historyczne. W istnienie tego uniwersum można naprawdę uwierzyć. Opisy miast, postaci, technologii i elementów militarystycznych są przedstawione w detalach, jednak nie wpływa to na tempo powieści, której akcja rozwija się dość szybko i nie nuży. Czasem chciałoby się nawet odrobinę dłużej zatrzymać i pobyć z bohaterami w tych okolicznościach, w których się znaleźli w danej chwili, a nie gnać ku dalszym perypetiom. No, ale jest to też przecież książka przygodowa, więc wobec prędkości i rytmu akcji nie powinienem wnosić zarzutów.

Racja stanu to nie tylko powieść fantasy i przygodowa, ale też w dużej mierze polityczna, wojenna, historyczna i… miłosna. Hunter w pierwszej części trylogii zarysowuje tylko tło „wielkiego układu”, będącego (jak się można spodziewać) główną osią kolejnych książek cyklu. Niemniej już w Racji stanu czuć, że intryga polityczna nabierze w przyszłych tomach większego znaczenia.
Bardzo wyraźnie w książce odbija się zainteresowanie Huberta historią i militarystyką. Akcja osadzona jest w świecie będącym u progu rewolucji przemysłowej, co ukazano przez kontrast: zdobycze techniczne jednej z walczących frakcji znacznie odstają od stopnia zaawansowania drugiej. W powieści, jak i w życiu, doskonale widać, że wojna niszczy jednostki, lecz przyspiesza postęp technologiczny. Miłośnicy broni i taktyki wojskowej znajdą tu parę smaczków. Szowinistycznie zakładam, ze będą to głównie panowie. A panie? Wątek miłosny na pewno będzie czymś, co umili im lekturę.

Żeby nie było tylko bajecznie, miło i różowo - Racja stanu nie jest dziełem bez wad. Na początku książki gdzieniegdzie pojawiają się drobne niezręczności językowe i fabularna niekonsekwencja, przez co można poznać, że mamy do czynienia z debiutantem. Tych potknięć nie ma na szczęście wiele i z każdą stroną i kolejnym rozdziałem jest ich coraz mniej, a opowieść po prostu się chłonie. Pod koniec nie miałem już wrażenia, że czytam książkę żółtodzioba. Bohaterowie stali się moimi dobrymi znajomymi, wesołe dziecięce przygody zastąpiły poważniejsze i coraz bardziej mroczne wydarzenia, a zakończenie książki zaostrzyło apetyt na kolejne tomy.

Istnieje teoria, że pisarze swoje najlepsze dzieła tworzą w gatunkach, które sami lubią czytać. Racja stanu jest książką, która odzwierciedla pasje autora, ale wiem, że nie tylko Hunter będzie czerpał przyjemność z jej lektury. Sprawdziłem to empirycznie.
Dzięki Racji stanu przekonałem się, że dobry pisarz to niekoniecznie osoba z piedestału, oddalona od ciebie o lata świetlne pod względem geograficznym czy intelektualnym. Czasem warto uwierzyć w talent osoby, która jest niedaleko. Klika godzin dobrej lektury jest wystarczająca zapłatą.